Rano pojechaliśmy z Kochanym razem do miasta. Przy zakupie kawy w Czarnej (jedna na wynos dla czekającego w samochodzie męża, druga na miejscu dla mnie) zauważyłam, że obsługuje mnie trans kobieta (duże dłonie, dziwnie wysoki głos). Bardzo ciekawe, niestety Kochany nie mógł dzielić ze mną obserwacji. Zapytałam oczywiście, czy jest na stałe; jednak nie, zastępstwo z Dublina.
W pracy miło i trwożnie: zamieniam się z Szefem biurkami.
Na wieś wróciłam z dwadzieścia minut wcześniej od męża, więc zaczęłam robić jadło (potato masz, szparagi na parze, pomidory w śmietanie), po swoim powrocie Kochany dorzucił do tego smażonego łososia. Gdy kończyliśmy jeść obiad, przypomniałam sobie, że dostałam w ciągu dnia wiadomość od Anne na WhatsAppie: prezent koncertowy, wyjście w ten weekend, suuuper!
Już gdy wylądowałam w naszej wioseczce i weszłam w osiedle, zauważyłam wzmagający się wiatr. Teraz pada i wieje coraz mocniej.
___
edit 19:55 rozmawiałam z mamą. Poopowiadałam jej, że u nas sztorm bez imienia, że zapowiada się wszak inny, później w tygodniu, że odkryłam pusty listopad w kalendarzu Ryanaira dla mojego ulubionego lotniska i początkowo sądziłam, że to wina irlandzkiego przewoźnika słynącego z chciwstwa — ale nie, to lotnisko we Wrocławiu ma przerwę w pracy, bardzo niefortunnie, bo miałam ochotę na mikrowypady. Cóż. Mama pokazała mi zupełnie czarną Józefę świecącą pomarańczowymi ślepkami.
Wieczór zapowiada się krótki, już mnie łóżko przywołuje.
Wiesz, jak tak czytam Twoje poty, to mnie taki spokój ogarnia. Ciepło takie. Dobra herbata. Kocyk. Miłe światło lampy.
OdpowiedzUsuń