Strony

sobota, 13 września 2025

2097. Odpoczynek i koncert.

Wstałam później niż zwykle (po siódmej, należało mi się), dzieciarnia głodna, ale też zmęczona po nocnych harcach: Bronka po śniadaniu od razu poszła w kimono, Maniutek bardziej aktywny, wygrzebywał paprochy spod tapczanu i bawił się nimi w nożną. Zrobiłam Kochanemu kaffkę, mąż wstał około ósmej. Śniadanie (guacamole, jajko sadzone dla mnie, jajka gotowane dla Freda, fasolka w tomacie dla mnie, wołowina, pomidor z cebulką, cheddar). Iiiiii ... miałam jakieś pomysły, rozmawialiśmy, ale około południa Mózg mnie zapytał, czy nie poszlibyśmy na drzemeczkę. Poszliśmy ... zrobiłam sobie dwie godziny odpoczynku od życia. W tym czasie Kochany układał w sypialni półki z butami, przestawiał coś, pakował, otwierał, zamykał; zupełnie mi to nie przeszkadzało, słyszałam objawy istnienia świata dobiegające jak zza mlecznej szyby, od czasu do czasu zmieniałam tylko pozycję, obserwowałam zdarzenia przez wpółprzymknięte powieki. Bardzo przyjemny odpoczynek. Wstałam przed trzecią i zaczęłam robić obiad (kartoffeln, kulki wołowe w sosie pomidorowo-oberżynowym). Po obiedzie wyszliśmy do ogródka z myszami; jesiennie bardzo, słońce jakoś nisko, wszystko się grzebie niemrawo, nawet muchy fruwają wolniej, ostatnie podrygi trzmieli, wysyp rusałek pokrzywników.

Nagle zrobiła się piąta, trzeba było w coś się ubrać i ruszyć do stolicy. Po drodze zatrzymaliśmy się w kawiarni przy emłanie. Gdy siedzieliśmy nad kaffkami, pogoda zmieniła się diametralnie, z północy przypełzła czarna chmura, spadł deszcz z gradem, niebo pobielało kilka razy.

Wyczekaliśmy aż przestanie lać i ruszyliśmy dalej. Na nasze szczęście, deszczowy blob nie dotarł do Dublina przed nami, z niedogodności wystarczyło nam, że Fred dość długo szukał miejsca do zaparkowania i weszliśmy do NCH na pięć minut przed rozpoczęciem opero-koncertu. Najpierw Viva Verdi, potem Viva Wagner; ciekawe porównanie. INO w pełnej obsadzie, orkiestrą dyrygowała Keri-Lynn Wilson, głosy: Sinéad Campbell Wallace, Ryan Capozzo i Yngve Søberg, 

Po schajcowaniu się Walhalli, wyszliśmy na nadal suchą stolicę. Samochód był zaparkowany niedaleko, przed the Victorians. Widzieliśmy lisa! W drodze powrotnej do domu towarzyszył nam wielki półdupek Księżyca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo proszę, nie komentuj jako anonim.
Miej na uwadze Czytaczu, że moderuję komentarze, tak więc wypowiedzi, które nie zostały podpisane nickiem zazwyczaj lądują w koszu bez zbędnych dyskusji. Pozdrawiam.