Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Darek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Darek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 września 2025

2099. Zmęczona i senna.

Bardzo dziwny dzień. W pracy niby wyzwanie, bo jestem teraz sama, ale gdzieś pomiędzy odkryłam też, że jestem znudzona i niewyspana (brak towarzystwa w biurze to nie przelewki). Rozwiązałam jeden miniproblem, duży problem zostawiłam sobie na jutro, pomna mądrej rady, że czasem sprawy rozwiązują się same (dopiero przy wyjściu nauczyłam się też, żeby trzymać buzię na kłódkę przy współpracownicy z drugiej norki). 

Już pod koniec szychty mąż mi przypomniał, że na piątą dziewczyny są umówione u weterynarza; miałam godzinę, aby zjeść coś obiadowego i zakręcić do weta. Tak też zrobiłam, przespacerowałam się do Il Forno, zjadłam carbonarę (pustki, szybka obsługa, makaron nawet ok), po drodze kupiłam jeszcze kawę na wynos i croissanta z malinami. Pod wetem byłam punkt piąta, Kochany już czekał w samochodzie, z dziewczynami srodze zaniepokojonymi i stłoczonymi w jednym kontenerze. Nasze maluchy przestały być maluchami, obydwie Kocóreczki ważą powyżej dwóch kilo, wychodzi, że przybierały po pół kilo na miesiąc, Mańka jak zwykle jest trochę cięższa. No i cóż, u Mani są wyraźne pozostałości conjunctivitis i węzły chłonne powiększone, temperatura sprawdzona, koteczka wydaje się zdrowa, może to po prostu przydługie wychodzenie z choroby, która kręciła się ponad miesiąc temu, ale jeśli sytuacja z zapaleniem oczu i nosa będzie się powtarzała, trzeba zrobić test na FIV :( Bronia za to nie ma problemów. W drodze powrotnej zaś odwrotnie, Maniusia bezproblemowa, a Bronka Brylska źle zniosła podróż, miała atak paniki i potem długo dochodziła do siebie. 

Całą tę procedurę, od wyjścia z biura, poprzez kręcenie się to tu, to tam, po wyludniającym się, wietrznym mieście, odebrałam dość onirycznie; dziwnie jest być stąd, u siebie i nie u siebie. 

Dostałam od Hebiusa dodatek Tygodnika Powszechnego "Nasi Nobliści. Rozmowy"; pewnie wrzucę go do czytnika na później; po dzisiejszej pracy doskwierał mi głód blogowania i potrzeba picia dobrej herbaty. Ogólnie, odczuwam wyczerpanie, teraz jest ono fizyczne, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to Mózg odpala jakieś minibomby w różnych częściach ciała (szczególnie nogi mnie bolą, pomimo tego, że chodziłam niewiele). 

niedziela, 17 sierpnia 2025

2069. W niedzielę o sobocie.

Na śniadanie wczorajsza Fredowa sałatka grecka i bagietki podrasowane masłem czosnkowym (podgrzane we frajerze), plus parówki i ser halloumi, na ciepło oczywiście. Zacne, zacne. Sobota przemile przebimbana. Po śniadaniu Maniowe całusy. Do wczesnego popołudnia netowałam, zajadałam winogrona, przyglądałam się ospałym kociakom. 

Fred przygotował i smażył wołowe kotlety mielone; zajrzałam na chwilę do ogródka (pielenie i podcinanie, kwadrans przyjemności; gdy tak chodziłam po ogródku, rozsłonecznionym, cieplutkim, pod błękitnym niebem, przypomniało mi się, że od wielu miesięcy nie rozstawialiśmy krzeseł i stolika, Fred nie popijał na widoku swojej yerby; dla Ryszarda to robiliśmy, bez niego jest inaczej). Telefon do mamy (njus z tego tygodnia: z grobu pradziadka i jego niewidomej siostry w Zirkwitz, zniknęły marmurowe wazony; pewnie przydały się na innym grobie jakiejś rozmodlonej rodziny; żebysz mieli parchy!); obiad; idę za winkiel kupić loda dla siebie i zimny napój dla Freda; myszowe wyjście do ogródka; w końcu przed szóstą byliśmy gotowi do wyjazdu.

Po drodze niebieska plaża (wiało):

W Lidlu niespodziewanie natknęliśmy się na Aś robiącą zakupy z siostrą (nie poznałam jej, jakby przyjaciółka na czas przyjazdu rodziny upodobniła się do jakiegoś tła z którego zazwyczaj z łatwością odstaje), chwila czatu i lecimy dalej. U Ka&Jot niespodziewanie zostaliśmy obdarowani: Ka wręczył Fredowi kamerkę do zainstalowania w domu (w celu obserwacji myszowych). 

Na deser spotkania obejrzeliśmy film na Netflixie, Django (2012) Tarantino. Film długi, przeciągnęło się nam z przyjemnością. Powrót do domu o pierwszej w nocy, nad nami wyraźna trzecia kwadra.

Ach, i jeszcze dostałam linkowe puezento od Hebiusa :), którego nie zdążyłam odsłuchać z powodu zajętego przyjemnościami popołudnia.

poniedziałek, 25 listopada 2024

1805. Poniedziałek nie tak straszny.

Wczesna pobudka, wczesny wyjazd, kawa i lektura w Czarnej, praca, powrót autobusem w ekspresowo zapadającym zmroku (na dworcu spotkałam Dione o elfich uszach, kurtuazyjnie wymieniłyśmy się informacjami). Fred pojawił się jakiś kwadrans później, zjedliśmy smażone pierogi ruskie, po czym wyskoczyłam podkarmić księżniczkę Junonę i zakropić jej do jadła kilka homeopatycznych kropel na śmierć. Długo nie zabawiłam, choć nie było planów na wieczór. Ogarnęłam ostatnie trzy miesiące na moich kontach bankowych, żeby Kochany mógł jutro wysłać papiery do instytucji, co to się mu naprasza. Siedzimy sobie i rozmawiamy o robieniu filmów, dlaczego niektóre są fujowe, a niektóre nie. 

Z polecenia Hebiusa obejrzeliśmy Misjonarza (1982) z Michaelem Palinem. Bardzo przyjemna obsada, nawet Sophie Thompson przemknęła w tle; a krajobrazy ... cymes.

niedziela, 6 października 2024

1755. Deszczowa niedziela.

Kochany jechał na dziewiątą, o czym nie wiedziałam, więc przekonana, że w domu nikogo już nie ma, zwlekałam z wygramoleniem się z łoża. Do porywistego wiatru doszedł deszcz, szarość za oknem powodowała, że pół dnia siedziałam przy zapalonych światłach. Po południu, gdy Fred wrócił z pracy, lepiej, słoneczniej.

Trzeba było odgruzować posiadłość z zalegającego, wysuszonego prania, zrobiłam seans prasowalniczy do Mordu w hurtowni (1967), starej kobry z Czesiem Wołłejko. Ach, i jeszcze skorzystałam z pomysłu Hebiusa, żeby zrobić frytki na drugie śniadanie, tylko z małym udoskonaleniem, bo w ruch poszła frytkownica beztłuszczowa.

Kochany znękany pracą. Miał zadzwonić z drogi powrotnej, nie zadzwonił, miał kupić warzywa do ryżu, zapomniał. Trzeba było przytulić :) A jutro może ryba z frytkami w takim razie, bo dlaczego by nie, skoro dzisiaj frytki wyszły bardzo smaczne. I tak peroruję Kochanemu, co tam wyczytałam u Kurskiego w kolejnym rozdziale (piątym), a małżonkowi oczy się zamykają, aż w końcu znika w sypialni i zasypia zwinięty w croissanta. OK, 50 brzuszków. I może przejrzę oferty pracy (przeglądałam rano, ale może jeszcze raz).

piątek, 19 kwietnia 2024

1586. Próby.

Praca przed południem (wyjeżdżając rano zauważyłam w otwartych drzwiach ostatniego domu zmarnowaną sylwetkę Anny Emerytki wspartą o laskę; czyli wróciła żywa, nie poznałabym jej, gdyby nie stała tam, gdzie stała); po dwunastej wyszłam z Centrum i wpadłam w objęcia Freda, który zakapturzony jak lord Sithów zmierzał ku mnie od wschodu; poszliśmy na lunch do CG, była rozmowa z Magdą, na koniec zapakowałam resztki na jutrzejsze śniadanie (z rozmowy wynikło, że do ichniego ryżu rzeczywiście dodają cynamonu, ciekawe, interesujące). Wróciliśmy do domu dwie godziny później i od razu zaaplikowaliśmy sobie leżaczkowanie (jeszcze tylko Kochany pokazał mi, że w ogródku czeka na mnie kolejna duża, okrągła donica, dla szczawika).

A tu wspomnienie Ryszarda Rabatkowego sprzed 4 lat:


Jakże marnie wyglądają dzisiaj kwiaty w zakątku Anny, wytarmoszone przez wiatr, wymacerowane deszczem, do tego pozbawione kociego towarzystwa. Niestety, wiosna nadal nie spełnia moich oczekiwań. Próbowałam ożywić się małą kawą, poza tym dzięki Hebiusowemi linkowi OperaVision zerkałam jeszcze raz na Salome, na której byliśmy w marcu. Poćwiczyłam (mów prawdę: tyle co nic) oraz spędziłam czas na nie wiadomo czym. Wieczorem czytnik w łóżku.

sobota, 2 marca 2024

1538. Bach na żywo.

O poranku wysłuchałam Czterech pór roku Vivaldiego z wczorajszego koncertu na 87 urodziny Dwójki (dzięki Hebiusowi, który napisał o tym na swoim blogu; przez chwilę zastanawiałam się, czy Lilianna Stawarz to nie jest jakaś daleka rodzina). Kochany jeszcze spał, zrobiłam mu kawę na przebudzenie i mogliśmy zacząć dzień.

Sobotę została wypełniona składaniem szafki (a raczej sześcioszufladowej komody o romantycznej nazwie Sorrento). W papierach stało, że złożenie tej rozsypanki zabiera jakąś godzinę. Zaczęliśmy około jedenastej. Razem z przesuwaniem materaca, odkurzaniem podłogi, wyrzucaniem śmieci, przebieraniem pościeli zeszło nam do czwartej. Korzystając z okazji, z pudła, które zazwyczaj leży pod łóżkiem, wyciągnęłam moje kultowe trampki w żółto-czarną kratę (tzn. nowe, bo stare, identyczne, zostawiłam w Polsce). W międzyczasie umyłam jeszcze włosy, gdy Fred przed wbiciem ostatniego gwoździa pojechał do rzeźnika po steki (w końcu jest sobota, rzeźnik rodzinny nie mógł czekać w nieskończoność). Na koniec przybiliśmy piątkę jak Pat a Mat. Praca upłynęła nam przy wiosennych trelach.

Po obiedzie zaczęliśmy się zbierać na koncert (trampki miały więc dobry start). Pojawiliśmy się w mieście kilkadziesiąt minut przed czasem i zaparkowaliśmy niedaleko kościoła świętego Pietera (pod M&S, co to go będą zamykać). Kolejny już raz mieliśmy okazję posłuchać na żywo Irish Baroque Orchestra. Gdy weszliśmy do wnętrza akurat trwał wstęp z Peterem Whelanem (dyrektor artystyczny, ale też multiinstrumentalista; uroczo się jąka). 

Pasja według św. Mateusza Jana Sebastiana Bacha, z dziesięciominutową przerwą (w której pozwoliłam sobie mówić skeczem Basińskiej bo Bach był Niemcem, zresztą, Händel, którego słuchaliśmy w zeszłym roku po angielsku też był Niemcem, kiedyś wszyscy byli Niemcami. I Niemcy wszystko mieli najlepsze, filozofów, biurka ... a później wyszło jakoś tak niezręcznie. Jakby oni wiedzieli, to by sobie w życiu nie pozwolili ... bo kto powiedział, że trzeba słuchać Pasji na poważnie). 

Wykon, wiadomo. Koncert był obstawiony mikrofonami (ciekawe czy w nagraniu wyretuszują mój kaszel na początku drugiej części), za ewangelistę robił Nick Pritchard (tenor), poza tym śpiewali m.in.: Aisling Kenny (sopran), Charlotte O'Hare (sopran), Laura Lamph (mezosopran), Hugh Cutting (kontratenor, malutki, ale zadziorny), Matthew Brook (bas-baryton), Hugo Hymas (tenor) oraz Edward Woodhouse (tenor).

O jedenastej ponownie w domu. Jestem taka zmęczona, że dzisiaj niczego już nie wkładam do nowych szuflad. Szumy uszne. Dobranoc, dniu.

piątek, 26 sierpnia 2022

983. W sobie.

Nawiązując do Hebiusowego komentarza zostawionego onegdaj, małżonek za morzem wpływa na moje pisanie tutaj w taki sposób, że żyję w innym tempie. Gadam tylko do siebie, a w ciągu doby poza jedzeniem i siku mogę np. robić dwie rzeczy, które dominują nad dniem. Nosa na dwór nie wyściubiłam (small talku z sąsiadami o kocie nie liczę), do wczesnego popołudnia odczytywałam stare dokumenty pisane zawijasami, potem mi do głowy wpadło, że dzisiaj (znaczy: DZISIAJ) ułożę puzzle, co to je od Freda dostałam. Pięć godzin i obiad później: kolana trzeszczą, kolory w sztucznym świetle się rozmazują, ze sto puzzli ułożonych, czyli dziewięćset innych chichra się po kątach, łypię naokoło coraz bardziej przekonana, że dostał mi się wybrakowany zestaw. Ale twarz Małej Mi jest, chyba żeby mi ironiczne spojrzenie rzucić.

A Fred jest na Saskiej Kępie, ot co!

niedziela, 17 lipca 2022

943. Frustracje, kot, opera.

Niedzielę rozpoczęłam słuchaniem podrzuconego mi przez Hebiusa zeszłorocznego koncertu Orlińskiego, Arie e concerti

Bardzo mnie frustruje rozgrzebana praca zaliczeniowa, nawet śniła mi się szkoła i przymus zaliczania matematyki, do którego to egzaminu próbowałam się we śnie uczyć. Koszmar ;)

Ryszard pojawił się późniejszym porankiem, wyczyścił miski, dostał przysmaczek, potem siedząc na Fredowym biurku usiłował nam coś powiedzieć. Szkoda, że nie znamy kociego. Wyczułam między jego oczami mały guzek, może to mikroskopijny kleszcz, albo zlepione futerko.

Po śniadaniu zaczęłam się przygotowywać na wyjazd do Dublina. Mam jeszcze kilka sukienek czekających na swój czas, na dzisiaj odcięłam metki od czarno-białej plisowanki DKNY. Samochód pozostał przed dworcem kolejowym w Drołdzie. Bilet powrotny kosztował €12. 

No i pięknie, pogoda (stolyca smaży się w 28℃) oraz cała reszta. Ponieważ byliśmy tylko po śniadaniu, ze stacji Connolly tropiąc przy okazji osobę, która szła po mieście w czarnym berecie i pidżamie w niedźwiedzie polarne, potoczyliśmy się w poszukiwaniu pizzeri (miałam bilet do Pearse, ale co tam, pogoda za dobra, żeby nie chodzić). Minęliśmy np. hotel będący inspiracją do pijackiej sceny we Fredowym filmie:

Tak trafiliśmy na Dawson St Pizza w Milano faktycznie niezła, obsługa taka sobie, restauracja tej sieci w Swords jednak bardziej mi się podoba.

Może była to też kwestia słabej klimatyzacji, Fred był w garniturze i się roztapiał, ja pomimo letniej sukienki też ledwo zipałam. Znacznie lepiej było na kawie w Caffè Nero pod nr 29. Stamtąd, wzmocnieni kofeiną, ruszyliśmy już do Bord Gáis Theatre, bo był na to czas najwyższy. Na miejscu czekały na nas imienne bilety i program.

Tosca z Sinéad Campbell Wallace w roli tytułowej była wspaniała, bez żartów. Tómas Tómasson jako Scarpia jeszcze lepszy (zakończenie I aktu i jego Va Tosca robi wrażenie). Dimitri Pittas jako Cavaradossi dawał radę. Akcję, podobnie jak we wcześniej oglądanej przez nas Carmen, przeniesiono do XX wieku, chyba dobrze, bo faszystowsko-kościelne elementa odpowiednio podbijały przekaz.

Przedstawienie skończyło się przed ósmą, miasto nadal było jasne i bardzo ciepłe, więc spacer do Connolly był czystą przyjemnością.

Turlaliśmy się powoli do miasteczka, za oknami zachód słońca, oboje wybiegaliśmy myślami do przyszłego weekendu i wizyty teściowej.

Anne zjechała pod dom około jedenastej, wyszłam w szlafroku, żeby jeszcze raz podziękować za bilety. To był piękny dzień, jutro trzeba się po prostu zabrać za frustracje. Kot nie wrócił na kolację. 

poniedziałek, 7 lutego 2022

783. Smaczny przerywnik.

Mżyło od rana, Fred wyjechał przed siódmą, mnie w końcu także przyszło wyruszyć, w ulubionych, wełnianych trampkach, ale zawsze. W nagrodę zjadłam w pracy dobry lunch — po poniedziałkowym hat-tricku dzisiaj nareszcie kuchnia ruszyła, powstało fettuccine carbonara i bagietki z masłem czosnkowym. Pyyycha! 

Po południu zdążyłam być w domu trochę przed mężem, akurat rozgrzewałam się herbatą przy rozmowie z rodzicami, gdy padnięty Fred wrócił z trasy. Mogłam mu tylko zrobić obiad na pocieszkę, z ciasteczkami z Lidla na deser. Do deseru Sposa, non mi conosci było słuchane, podpowiedziane przez Hebiusa ;)

I co? No nico, kot głośno chrupie, Kochany zaraz idzie spać, bo jutro wyjeżdża o godzinę wcześniej. Nadal czekam na jedną z ocen, minął ponad tydzień od egzaminu, więc sytuacja jest kuriozalna. Nie martwię  się tym, raczej niecierpliwię, jestem przekonana, że poszło mi dobrze i tylko ktoś to musi wpisać w cholerną rubryczkę.
___
Carbonara, wersja grubego Irlandczyka: na patelni z odrobiną oliwy podsmażamy drobno posiekane kawałki wędzonego bekonu (rashers, najlepiej dry cured, żeby nie było tyle wody), po usmażeniu odkładamy bekon na bok i na tę samą patelnię wrzucamy do zeszklenia posiekaną dużą cebulę. Dodajemy bekon na patelnię z zeszkloną cebulą, zalewamy to 250 ml śmietanki, po chwili dodajemy posiekane pomidory bez skórki, mogą być dwa, bo dlaczego nie. Żeby wszystko ładnie połączyć i zagęścić, dodajemy starty parmezan. Sól i pieprz do smaku. Do takiego sosu dodajemy ugotowany makaron (nie sos do makaronu, tylko makaron do sosu), pasuje np. fettuccine. Wszystko to dobrze wymieszane na talerz, na wierzch reszta startego parmezanu i np. pietruszka dla koloru. Dobrze się to zagryza bagietką z masłem czosnkowym (par-baked bagietki smarujemy mazidłem z masła, posiekanej pietruszki, wyciśniętego czosnku i soli czosnkowej, pieczemy na 180 stopniach).

poniedziałek, 15 marca 2021

454. Mistrz drugiego planu.

Powolny poranek, kawa po śniadaniu, spacer z mężem. Ryszard jak zwykle wystartował do towarzystwa i na koniec kociego patrolu okulał pod domem Judżina. Widząc jak do niego podchodzę, teatralnie przewrócił się brzuszkiem do góry, ale żadnego fukania, plucia i łapoczynów, które mu się zdarzają w sytuacjach bólowych. Wtulał się we mnie zadowolony, gdy niosłam królewicza-pączka do domu. Zdecydowaliśmy, że skoro kot żyje i nawet zaczyna mruczeć idziemy na drugi spacer. Właśnie znikaliśmy za rogiem, gdy zobaczyłam jak Ryszard wybiega z ogródka i żwawo próbuje nas dogonić na czterech zupełnie sprawnych łapach. ??

Takie coś poznajdywane na plaży:

Skorupa udekorowana żywymi pąklami, w środku ktoś, pustelnik być może. Ale co to jest to niżej?? Tyle pytań ...


Po powrocie ze spaceru Fred zniknął w sypialni na regenerację, a ja wysłuchałam wczorajszego koncertu Orlińskiego & Capella Cracoviensis w ramach festiwalu Opera Rara. Dostałam od Hebiusa jeszcze dwa pliki do przesłuchania, zeszłoroczne występy Orlińskiego w Aix-en-Provence i koncert na otwarcie sezonu Opery Narodowej :)

Późnym popołudniem do Rysia przyszedł Bán i koty bawiły się przed domem. Wygląda na to, że nasz puchatek ma boyfrienda. Dwie Blade Twarze z okien naprzeciwko zatkało.

Pewnego razu w Hollywood (2019) Tarantino — mówią, że rozwlekłe, a mnie się bardzo podobało. Kot nie mogąc się pogodzić, że prawie trzy godziny zajmujemy mu sofę robił za mistrza drugiego planu. Rozpychanie się, łażenia nad głowami, w końcu pół godziny szeleszczenia papierową torbą. 


Idę spać, jutro praca, miałam być w łóżku dwie godziny temu. Kot chrapie rozwalony na jego tapczanie.

poniedziałek, 28 grudnia 2020

377. Prezenty pochoinkowe.

Oferty pracy przypominają mi, że koniec roku już blisko, kliknęłam zainteresowanie kolejną z nich i będę czekała na wydarzenia popijając herbatę z cytryną :]

Pogoda o poranku podstępnie zaprezentowała się jako lepsza, zresztą może faktycznie było ciut cieplej, kotu jednak nadal się nie podobało. W południe lał deszcz, a my mając na uwadze czwartkową wizytę u Aś wyruszyliśmy do naszego ulubionego sklepu w celu znalezienia prezentu  — mamy dla niej zestaw Hermès, woda toaletowa plus lotion. Przy tej okazji Fred kupił mi paletkę Kiko Milano (smart 02), a ja jemu trzykolorowy sweterek Peregrine (w sam raz na wizyty u teściów) i bordowe skarpety Fred Perry. Na koniec wypuściliśmy się na spacer po Tesco, w kieszeni mam więc jajko-niespodziankę na noworoczne wróżby, Hebiusie. Gdy wróciliśmy do domu, na progu leżał słodki prezent dla nas od Majkela i Anne, która nadal jest w Stanach.

Dzień kończę w przeświadczeniu, że wieczory jutrzejszy i czwartkowy mają zaplanowane struktury i składy osobowe. Za oknem ciągle słychać wietrzne dzwonki. Jeszcze rozmawiam na messengerze z Kaś Matką Kotom, o tym, że kocha się we Fredzie odkąd siedziała z nim w jednej ławce w pierwszej klasie podstawówki i o jej pragnieniu przylotu po lutym na chowder sprzedawany w porcie. Gości! Gwaru! Podróży!

czwartek, 11 czerwca 2020

177. Boże Ciało.

Obudziłam się nawlekając we śnie firanki na karnisz i nucąc jakąś piosenkę Davida Bowie, może nawet taką, która nie istnieje. O poranku dzięki Hebiusowi z rana wysłuchałam audycji Moja Opera z fragmentami Rinalda Händla w wersji Hogwooda. Jakub Józef Orliński ciastko, tak w ogóle. "Lascia ch'io pianga" będzie mi teraz grała przy każdej czynności.
___
Scenka rodzinna.
Około wpół do dwunastej akurat mielę kawę, gdy mąż zupełnie nagi, jeszcze mokry po prysznicu, zachodzi mnie od tyłu i szepcze:

— Kochanie, jest Boże Ciało! Może byśmy tak MAKARON zjedli, w rosole, albo coś.

poniedziałek, 30 grudnia 2019

13. Poniedziałek z panią Smith.

Zachęcona wpisem Hebiusa po południu odpalam Damę w vanie (2015) z Maggie Smith. Dojadamy przy tym z Kochanym świąteczne mince pie z rabarbarem (w międzyczasie dołącza do nas wdzięczący się Rysiu). Świetnie zagrana postać tytułowa, całość taka sobie.

Nasz dzień ostatnio często zaczyna się "po południu", bo startujemy z godnością, bywa, że do jedenastej chodzę rozchełstana. Oprócz filmu z Maggie przeglądanie ofert pracy, pranie, kaczka z Lidla na obiad. Oglądanie dokumentu o Tomaszu Beksińskim Dziennik zapowiedzianej śmierci (2000) Światłego przerywamy, żeby pojechać po chleb. Chleba nie zastajemy. Fred zachwyca się kraciastym płaszczem z podszewką w ptasie pióra.


Po powrocie słuchamy Zembatego w balladach Cohena (2002). Najlepsza jest gitara Portera.